Moje wrażenia z koncertu: Norah Jones na festiwalu Nuits de Fourvière!

Już kilka razy pojawiały się na tym blogu wzmianki o festiwalu, który odbywa się w Lyonie w czerwcu i lipcu - Nuits de Fourvière, czyli spotkania z szeroko rozumianą sztuką, na dodatek w niecodziennym miejscu – rzymskim teatrze antycznym. Ja, naturalnie, jako audiofil, wybrałam z tegorocznego repertuaru koncert. I to nie byle kogo: w tym roku jedną z najjaśniejszych gwiazd Nocy Fourvière była Norah Jones! Jak było?


Bilety na Norę skończyły się już kilka miesięcy temu, więc cieszę się, że ja wybrałam się po nie zaledwie dwa czy trzy dni po rozpoczęciu sprzedaży. Pozostawało cierpliwe oczekiwanie na 25 lipca. Moje doświadczenie z Norą Jones nie jest wielkie i ogranicza się do trzech sympatycznych płyt, które od wielkiego dzwonu lądowały w odtwarzaczu. Zawsze uważałam jej utwory za idealne do słuchania w spokojny wieczór, najlepiej przy kominku – tylko kominka jakoś brakło. Zastanawiałam się, jak takie jazzowe klimaty wypadną na żywo.

Ale zanim się przekonałam, trzeba było dostać się na miejsce. Zgodnie z zaleceniem organizatora, by nie zabierać samochodu w bezpośrednie pobliże teatru, wybieramy z J. dojazd na parking P+R, z którego dojeżdżamy się metrem i kolejką na miejsce koncertu. Sprawnie przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa i biletów, wymieniając sympatyczne uwagi z obsługą. J. niesie pod pachą poduszkę dla mnie – na początku obawiałam się odrobinę o poziom obciachowości tego pomysłu, ale zupełnie niepotrzebnie – mnóstwo ludzi także przyszło ze swoimi, a na dodatek na terenie teatru obsługa rozdaje wielorazowe poduszki z papieru – za darmo! Po kilku godzinach spędzonych na kamiennych ławach rzymskiego teatru zrozumielibyście, że to udogodnienie zaiste przydatne. Przed suportem po teatrze kręci się kilku sprzedawców przekąsek, napojów i piwa. Ceny oczywiście mało przyjazne, ale w końcu to nie dyskont… Jest też bar, w którym można kupić coś na ciepło.


Koncert rozpoczyna 45-minutowy występ Renaud Garcia Fons i jego jazzowego trio. Niecodzienne połączenie kontrabasu (który pełni tu rolę, jakkolwiek głupio to brzmi, pierwszych skrzypiec), akordeonu i perkusji wypada naprawdę elektryzująco. Publika francuska nie daje się łatwo porwać emocjom, ale wybijające rytm nóżki widzę u większości sąsiadów. Kiedy nagrodzeni gromkimi brawami muzycy schodzą ze sceny, wjeżdżają na nią nowe instrumenty – niektórych nie umiem nawet nazwać. Na trybuny znów wychodzą panowie z piwem i przekąskami, zaczyna się pospolite ruszenie do toalety, a z nieba spada kilka kropel deszczu. Ktoś obok mnie sprawdza prognozę opadów na najbliższą godzinę, ale aplikacja meteo jest optymistyczna. To dobrze, bo nie wzięliśmy nic przeciwdeszczowego…

Wreszcie światła na widowni gasną, obsługa dyskretnie się ulatnia, a na scenę wchodzi gwiazda wieczoru ze swoim zespołem. Norah w błyszczącej sukni zasiada za fortepianem i otwiera występ utworem z najnowszej płyty. Nagłośnienie jest znakomite, nieco zachrypnięty głos Nory hipnotyzujący, a dość kameralne miejsce koncertu (w końcu nie jest to stadion) świetnie koresponduje z nastrojową muzyką. Żadne telebimy i bajery nie są potrzebne. Norah nauczyła się całych dwóch słów po francusku („bonsoir” i „merci”), ale to nie ma wielkiego znaczenia, bo i tak nie mówi w trakcie występu wiele, całkowicie skupiając się na tworzonej przez siebie i zespół muzyce.


Nie wiem na czym to polega, ale koncertowe wykonania zawsze brzmią mi lepiej niż płyty – głośne akordy na pianinie nadają muzyce mocy, dźwięki wybrzmiewają w pełnej krasie, a każdy instrument słychać jakby z osobna. Słucham jak urzeczona, podziwiam Norę, która w trakcie występu kilka razy zmienia instrumenty. Nieważne, czy utwór jest mi znany czy nie; wszystkie są zagrane z takim zaangażowaniem ze strony muzyków, że nie sposób powstrzymać rytmicznie podrygującej stopy. Nastrój psuje mi nieco sąsiadka, która siedząc obok mnie… przegląda Instagrama czy innego Facebooka. Ok, przyznaję, sama wiele razy wyciągałam telefon w trakcie występu, ale nie po to, by przejrzeć wiadomości, tylko zrobić dla was i siebie jakiekolwiek zdjęcia. Wiem, że na wszystkich Norah wygląda najwyżej jak jasna plama (określenie mojej przyjaciółki – „Jezus w aureoli”), ale obok wspomnień zawsze to miła pamiątka.

Koncert kończy się dwoma bisami – nastrojową balladą, podczas której widownia rozbłyska diodami LED, oraz hitem ze, zdaje się, debiutanckiej płyty Nory – Come away with me. Końcowe brawa nie są nawet w połowie tak intensywne, na jakie artystka zasługuje, większość publiki pędzi do wyjścia (prawdę mówiąc wędrówka ludów zaczęła się już przed bisami), by uniknąć tłumów. Szczerze mówiąc – trochę niepotrzebnie, bo wychodząc ze wszystkimi wcale nie odczułam ścisku, a powiedzmy, że jestem wrażliwa na tym punkcie. Dzień jednak kończymy małą wtopą – z miejsca koncertu odjeżdżają specjalne autobusy, z których jeden jedzie na nasz parking P+R. Dowiadujemy się, że nasz autobus oznaczony jest literką B, po czym beztrosko wsiadamy do tego z literką C (ciągle się zastanawiam, jak to się stało). Na szczęście są jeszcze aplikacje mobilne – po nerwowej konsultacji z rozkładem jazdy komunikacji miejskiej wysiadamy z autobusu na starówce i ostatnim kursem metra dojeżdżamy do naszego samochodu (nadrabiając przy tym bez sensu kilka kilometrów drogi). Uff!


Podsumowując, muszę – jak i przy poprzedniej okazji, kiedy wybrałam się na występ Roberta Planta (przeczytacie o nim tutaj) – pochwalić organizację. Obsługa jest sprawna i miła, a na mojego maila z kilkoma dodatkowymi pytaniami dotyczącymi pewnych udogodnień na miejscu, otrzymałam odpowiedź po zaledwie kilku kwadransach (kto miał okazję mieszkać we Francji, ten wie, że tu zazwyczaj na maile się nie odpowiada). Noce Fourvière to nie jest festiwal, który przyciąga publikę z całej Europy, ale jeśli zdarzy Wam się być w Lyonie w czerwcu lub lipcu, koniecznie sprawdźcie program – być może trafi Wam się jakaś gratka w postaci międzynarodowej sławy, a może po prostu wybierzecie się na jakiś pokaz taneczny bądź teatralny, by poczuć niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. Polecam gorąco!

http://www.nuitsdefourviere.com/ – oficjalna strona festiwalu

A na koniec mam dla was jeszcze króciutki fragment koncertu: drugi bis, "Come away with me" w bardzo lirycznej wersji!


No comments:

Post a Comment