Czym nie jechać na obchody 14 lipca / How NOT to go to the celebration of July 14

To miał być blog neutralny. Co to znaczy? Opisuję miejsca, oczywiście z własnymi spostrzeżeniami i rekomendacją (bądź nie) do odwiedzin, ale powstrzymuję się od opisywania przeżyć osobistych. Kto mnie zna ten wie, że do wyjątkowo wylewnych osób nie należę. Jednakże (!) przez wczorajsze przejścia z systemem miejskiej wypożyczalni rowerów postanowiłam złamać powziętą zasadę. Na pohybel Lyon City Velo!

Czas akcji: Wieczór 14 lipca. Ja i J. rozmyślamy, jak się dostać na wieczorny pokaz fajerwerków i imprezę taneczną z okazji narodowego święta Francuzów. Może komunikacją miejską? Ale wracać zamierzamy po północy, wtedy metro i większość auto- i trolejbusów już nie kursuje, a przynajmniej nie w naszą stronę. To może rowerami? Ale godzina późna, a jak ostatnio zostawiłam o takiej porze rower na mieście, to nie została po nim nawet lampka. Piechotą daleko. Co pozostało?

System wypożyczalni rowerów miejskich.

Wydaje się, że to najlepszy wybór. Szybko kupuję dwa jednodniowe karnety za 1,50 EUR, zapisuję 10-cyfrowe numery biletów i sprawdzam w internecie dostępność rowerów w najbliższych stacjach. System pokazuje, że w stacji pod naszym domem jest pięć rowerów – dobra nasza, myślę sobie, z pięciu sztuk przynajmniej dwie powinny być działające (korzystałam z Velo niejeden raz i wiem, że z ich zdolnością do jazdy bywa różnie). Tak czy inaczej, w razie czego kolejne cztery rowery są na nieco dalszej, ale ciągle bliskiej stacji.

Aparat w dłoń, dwa piwa do plecaka, i lecimy, bo do pokazu zostało tylko trochę ponad pół godziny.

Pierwszy zawód spotyka nas tuż pod domem. Czeka na nas nie pięć, a dwa rowery, z czego jeden bez opony. Zabieram drugi i udajemy się z J. do kolejnej stacji. Po pierwszych kilku metrach już wiem, że i z moim rowerem jest coś nie tak – tylne koło to kompletny flak. Trochę rzuca na zakrętach, coś tam stuka, ale od biedy da się jechać. Trudno, wymienię sobie na kolejnej stacji. Gdy do niej docieramy, znajdujemy nie cztery, a dwa rowery. Ale jeśli działają, to w zupełności wystarczy. Sprawdzamy powietrze w kołach, czy koła się kręcą, czy łańcuch nie spada – wszystko gra. Wpisuję w maszynę 10-cyfrowy numer swojego biletu i – kolejny zawód. Rowery nie są dostępne. Zostawiam swój sflaczały rower, i postanawiamy z J. iść dalej piechotą. Gdzieś te Velo muszą być.

W kolejnej stacji znajdujemy jeden rower, ale po zalogowaniu (w tym momencie znam już swój 10-cyfrowy numer biletu na pamięć) okazuje się, że również jest niedostępny. Do pokazu zostało 20 minut. Pozostaje nam tylko kontynuować poszukiwania. Idziemy.

10 minut później  i dwie stacje dalej znajdujemy jeden, w miarę sprawny rower. Wypożyczam. Kolejne 10 minut później znajdujemy stację, w której – cudem chyba – jest kilkanaście rowerów. Wypożyczamy jeden dla J., przy akompaniamencie strzelających fajerwerków – pokaz właśnie się zaczął. Chcieliśmy obejrzeć go z placu Bellecour, więc zaczynamy jechać w jego kierunku, ale chwilę potem stajemy w korku – tak, rowerem! – wciąż na lewym brzegu Rodanu. Ulica jest totalnie zapchana, bo wszyscy zatrzymali się, by oglądać fajerwerki. Tłumy są nieprawdopodobne. Na szczęście, z miejsca w którym się zatrzymaliśmy, pokaz jest bardzo dobrze widoczny, więc stawiamy rowery (okazuje się, że rower J. nie ma nóżki, więc musi go trzymać ręcami) i podziwiamy. Muszę przyznać, że władze Lyonu się postarały. 20-minutowy pokaz robi wrażenie, a zgromadzeni gapie nagradzają go oklaskami.
W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że za chwilę upłynie mi pół godziny bezpłatnej jazdy Velo. Mamy jeszcze dopłacać do tej porażki? Nie ma mowy. Szybko znajdujemy więc kolejną stację, żeby oddać rower – ale oczywiście tym razem wszystkie miejsca są zajęte. To nic – przed maszyną gromadzi się już tłumek chcących wrócić do domu ludzi. Czekamy więc, aż zwolnią się miejsca i oddajemy rowery. Uff, udało się – długość mojej „jazdy” to 29 minut. Nie wiem, czy w tym czasie przejechałam więcej niż kilometr.

Stąd ruszamy piechotą na brzeg Saony, gdzie odbywa się główna impreza. Afrykańskich rytmów, na które liczyłam, jakoś nie słyszę, a na malutkiej scenie francuski zespół gra znane (ale oczywiście nie mi) francuskie piosenki. Ludzie jednak bawią się znakomicie i nam też udziela się radosny nastrój. Siadamy nieopodal na murku i słuchamy muzyki popijając piwo (przynajmniej wciąż zimne), a potem nawet trochę śpiewamy (to nic, że nie wiemy co).
Po północy postanawiamy wracać. Rozpoczynamy żmudną wędrówkę w kierunku domu, po drodze mijając kolejne stacje Velo. Pierwsza – pusta. Druga – pusta. Trzecia – z jednym rowerem, nie do wypożyczenia. Czwarta – są dwa rowery, ale ktoś nas ubiega. Piąta – jest rower! Wpisuję 10-cyfrowy numer biletu z pamięci i wypożyczam. Udajemy się do kolejnej stacji; ja orientuję się, że w moim pojeździe działa tylko jeden, najniższy bieg. W szóstej stacji, mniej więcej w połowie drogi do domu, znajdujemy kilkanaście rowerów – znów cud jakiś. J. wypożycza jeden, ja wymieniam swój na inny, ale gdy próbuję nim odjechać, okazuje się że nie ma jednego pedała, więc wymieniam jeszcze raz, i już ruszamy do domu. W naszej stacji oczywiście nie ma wolnych miejsc, żeby oddać rowery, więc ruszamy do kolejnej, pół kilometra dalej. Tam wreszcie zostawiamy pojazdy i maszerujemy z powrotem w kierunku domu, aby już po ponad godzinie, którą zajęła nam cała podróż powrotna, nasz dzisiejszy wieczór dobiegł końca.

J. kończy go słowami: Uroczyście przysięgam, że już nigdy nie skorzystam z Lyon City Velo.

Ja chyba też. A przynajmniej nie 14 lipca.
This was supposed to be a neutral blog. What do I mean by that? I write about places with my own observations and recommendation (or not) to visit it, but I refrain from describing personal experiences. Those of you who know me, know that I don’t like to talk about myself. However (!) because of yesterday’s, let’s say, adventures with municipal bike rental system I decided to break this rule. Damnation, Lyon City Velo!

Time of action: Evening on 14 July. Me and J. consider how to get to the evening fireworks and a dance party that celebrate the French national holiday. Maybe we should use public transport? But we intend to come back after midnight when the subway and most of the buses and trolleybuses are no longer in service. So maybe our bikes? But the hour is late, and last time I left my bike in the city in the late evening, not even a light was left of it. Walking is not an option. What's left?

Municipal bike rental system. It seems that this is the best choice. Quickly I buy two one-day passes for EUR 1.50, write down the 10-digit ticket numbers and check in the Internet availability of bicycles at the nearest stations. The system shows that the station closest to our house has five bikes – that’s good, I’m thinking, at least two of them should be working (I used Velo more than once, and I know that their ability to drive is not obvious). Anyway, in case they are not usable, in the second closest station there are four more bicycles.

Camera in hand, two beers in backpack, and we hurry, because the show starts in a little more than half an hour.

It goes wrong from the very beginning. In the station there are not five, but two bicycles, and one of them has no tire. I take the other one and go with J. to the next station. After the first few meters I know that there’s something wrong with my bike too – there’s not a tiny bit of pressure in the rear wheel. My bike makes strange noises and it doesn’t drive straight, but at least it moves. That’s OK, I will exchange it at the next station. When we get to it, we find not four, but two bicycles. But if they work, it's enough. We check the pressure, we check if the wheels are spinning, and if the chain doesn’t fall – all good. I enter 10-digit number of my ticket in the device and there’s another fail. Bicycles aren’t available. I leave my flabby bike, and we decide to go on foot. There have to be a working Velos somewhere!

At the next station we find one bike, but after logging in (at this point I already know my 10-digit ticket number by heart), it turns out that it’s also not available. The show starts in 20 minutes. There’s nothing we can do, but continue searching.

10 minutes and two stations later we find one bike that seems to be fine. I borrow it. Another 10 minutes later we find the station, with – it has to be a miracle – a dozen bicycles. We rent one for J., with the accompaniment of fireworks shooting – the show has just started. We wanted to see it from Place Bellecour, so we start to go in that direction, but a moment later we are stuck in a traffic jam – yes, by bicycle! – still on the left bank of the Rhone. The street is totally impassable, because everyone stopped to watch the fireworks. The crowds are unbelievable. Fortunately, from where we stay, the show is very well visible, so we put out bikes (it turns out that the J.’s bike has no kickstand, so he must hold it) and admire the fireworks. I have to admit that the authorities of Lyon made a good job. 20-minute show is impressive, and gathered onlookers reward it with applause.
At this point, we realize that in a moment my 30-minutes free time of bike rental will be over. We’ll have to pay extra for this failure? No way. Quickly we find the next station, so that I can return the bike – but of course this time, all docks are occupied. That's not a problem – a crowd of people wanting to go home have already gathered in front of the station. We wait until docks become available and we return our bikes. Phew, the length of my "ride" is 29 minutes. No charge. I’m not sure if during that time I drove more than a kilometer.

From here we take a walk to the banks of river Saone, where the dance party takes place. I don’t hear African rhythms, which I was hoping for, and on the tiny stage some French band performs well known (but certainly not to me) French songs. People seems to be having a great time and soon our mood improves. We sit close to the stage, listening to music and drinking beer (still cold). Eventually we even start singing (although we don’t know what).
After midnight we decide to come back. We begin the arduous trek toward the house, passing Velo stations along the way. The first one – empty. The second – empty. The third – with one bike, not for hire. The fourth – there are two bikes, but someone takes them before us. The fifth – a bicycle! I enter the 10-digit ticket number from memory and borrow it. We go to the next station; I realize that my vehicle has only one (the lowest) gear functioning. In the sixth station, about half way home, we find several bikes - again, a miracle. I rent one for J., and I exchange mine for the other one, but when I try to use it, it turns out that the bike has only one pedal. I exchange it again, and finally we can go home. Of course in station closest to our home there are no free docks, so we go to the next – half a kilometer away. There we finally leave our vehicles and march back towards home. Whole return journey took as more than an hour. The evening finishes.

J. comments on it: I solemnly swear that I will never use Lyon City Velo again.

I think I won’t too. At least, not on July 14.

No comments:

Post a Comment